Hydrozagadka i ślady Cousteau
Już ponad miesiąc temu wróciliśmy z naszej wyprawy do Sudanu. Proza życia w epoce wirusowego zamieszania nie napawała do pisania i dzielenia się wrażeniami. Dziś lenistwo trzeba przegonić i napisać kilka słów.
O Sudanie marzyłam już dawno i był na mojej liście wyjazdów obowiązkowych. Jak to w życiu bywa, różne czynniki decydowały o tym, że ciągle się nie składało pojechać. W końcu się udało. Dolot na miejsce nie jest bezpośredni a co za tym idzie bardziej kosztowny. Opłaty wizowe, podatki w Sudanie też nie nalezą do niezauważalnych, ale to już koniec trudności. W końcu dotarliśmy do Port Sudan. Na lotnisku zmierzono nam temperaturę, zabrano paszporty (z zapewnieniem, iż otrzymamy je z powrotem przy wyjeździe) i wychodzimy na zewnątrz. Jeżeli ktoś z Was jest przyzwyczajony do uprzywilejowanego traktowania turystów lub uprzejmego podejścia do klientów i chciałby w ogóle porównać wrażenia to już mówię, że nie ma czego porównywać, Sudan jest zupełnie nieturystycznym krajem. Praktycznie trudno zaważyć jakiś angielski napis, propozycję obsługi klienta czy hotel – a tak wymyślne rzeczy jak pamiątki turystyczne- po prostu nie występują. No ale my udajemy się do portu, żeby zamieszkać na łodzi. Droga nie jest daleka, natomiast z każdej strony ciągną się ciężarówki, które stoją w kilometrowych kolejkach do stacji benzynowej. Nie bardzo wiemy o co chodzi czy stacje zamknięte czy paliwa brak (w kraju, gdzie ta ropa jest wydobywana). Jednak nikt się nie denerwuje, ciężarówki stoją a my jedziemy. W porcie czeka na nas łódź, możemy się nareszcie rozgościć i zacząć wakacje.
Przywitała nas sudańska załoga i dwóch egipskich przewodników. Po ustaleniu planu nurkowań na najbliższy tydzień, zostajemy nakarmieni i możemy iść odpoczywać. Sudan słynie z pięknych, niezdegradowanych cywilizacją raf koralowych, pełnych życia i kolorów oraz występowaniem tzw. dużego zwierza. Ale nie tylko przyroda jest magnesem przyciągającym do Sudanu, koniecznie chcemy zobaczyć miejsce, w którym Jacques-Ares Cousteau zbudował swoje miasteczko podwodne no i oczywiście najsłynniejszy wrak morza czerwonego Umbrię (tak mówią w Sudanie, ale nie wiem któremu z nich przyznać palmę pierwszeństwa, bo przecież w Egipcie jest znany wrak SS Thistlegorm). Pierwsze dwa dni porównujemy wrażenia.
W Sudanie zdecydowanie więcej życia pod woda, tak bardziej dziko, kolorowo. Rekiny się trafiają praktycznie co nurkowanie. Rafy są piękne, duże i wszędzie występują ściany a dno gdzieś głęboko pod nami. Prądy to również nieodłączny przyjaciel podczas każdego nurkowania. Ale prądy oznaczają i rekiny i duże ryby a my kochamy prądy. Podoba nam się bardzo, nikt nie odpuszcza nurkowań, ale czekamy oczywiście na nasz numer jeden, Sha’b Rumi. Tę rafę upatrzył sobie Jacques Cousteau. Teraz wiemy już, dlaczego. Ta duża rafa ma wszystko czego potrzeba nurkowi. Od strony południowej jest duże plato, które łagodnie schodzi w dół i tam po prostu rekiny są zawszę. Przewodnik nasz mówi, jak zobaczycie rekiny rafowe nie zatrzymujcie się płyniemy, nie ma czasu, bo przecież naszym celem są rekiny młoty. I rzeczywiście prawie na każdym nurkowaniu mamy młoty a jedno nurkowanie to po prostu wypas. Młoty, (to zasłyszane od przewodnika), pływają w ten sposób ze wysyłają jakby zwiadowcę, zwiadowca zawraca następnie pojawiają się dwa na zwiad i jak jest ok to przypływa cała grupa. My mamy ja pomiędzy nami a rafą, blisko. Prawdziwa uczta dla oczu. Nie pamiętam, ile nurkowań zrobiliśmy na tej rafie, ale wszystkie razem to jeszcze za mało.
Niestety czas uciekać dalej, na drugi dzień przepływamy na drugą cześć atolu, gdzie będziemy oglądać pozostałości po pionierskiej wyprawie Francuza do podwodnego świata, zastanawiając się – co ten Jacques wymyślił. Wieczorem, przed nurkowaniami w mieście Cousteau, wyświetlają nam film, który był kręcony właśnie tutaj. Mogę powiedzieć, że robi wrażenie. Sam fakt, że projekt był realizowany w roku 1963, gdzie technologia i wiedza nie były tak rozwinięte. Oczywiście film musicie zobaczyć sami. Pewnie wiele trzeba wybaczyć naszemu pionierowi nurkowania, ale dziś myślę dostałby zakaz zbliżania się do wody. Dewastacja rafy i dość swobodne podejście do ekologii nie mieszczą się w naszym pojęciu i kodeksie nurkowym. To jednak były inne czasy. Oprócz testowania jak zachowuje się organizm ludzki będąc długo pod wodą badali również część głęboką rafy. Film jak schodzą w batyskafie na około 300m, jak wpływają beztrosko do nieznanej jaskini to naprawdę zgodnie z nasza obecną wiedzą – dreszczowiec. Jednak, gdyby nie takie zacięcie nie byłoby pewnie postępu. Dziś możemy zanurkować w miejscu, gdzie znajdują się pozostałości dawnego „miasta”. Został jeden habitat, miejsce, gdzie parkowano skutery i resztki akwarium. Wygląda dziwnie wszystko pod wodą.
Powolutku opuszczamy tę magiczną rafę, po drodze mamy jeszcze naprawdę ładne miejsca nurkowe, ale my już mentalnie jesteśmy na „Umbri”. Na wraku mamy zaplanowane cztery nurkowania i myślimy, że powinno wystarczyć. Zaczynamy od nurkowania popołudniowo zmierzchowego. Wszystko dlatego, że staramy się zmieścić pomiędzy innymi grupami. Jak całą wyprawę niespecjalnie spotykaliśmy się pod wodą z innymi łodziami tak tu, na wraku trzeba odczekać aż osiądzie pył po poprzednikach inaczej pływamy w słabej widoczności w środku wraku. Wrak jest piękny duży, absolutnie nie uszkodzony. Włoski kapitan sam go zatopił, żeby nie oddać z ręce wroga. Możemy zwiedzać go w środku, jest dużo miejsca i opływać z zewnątrz. Cały ładunek został na miejscu – a uwierzcie mi, jest co oglądać. Kończymy nasze safari właśnie na Umbrii, praktycznie jesteśmy już w porcie Port Sudan. Po przypłynięciu i zacumowaniu prosimy załogę, żeby zabrała nas na miasto. Musimy poczekać na zezwolenie, nie można sobie tak paradować po mieście bez wyraźnej zgody władz. Dostajemy taką zgodę i po południu wyruszamy zobaczyć życie w sudańskim mieście. Jak już pisałam na początku, knajpki, restauracje hotele to nie sudańska bajka. Przy porcie jest targ, nie wiem co tam można kupić najlepiej papierosy, bo są za jakieś grosze w porównaniu do naszych, europejskich cen. Można też zakupić skorupę żółwia, w Sudanie nie ma żadnego ograniczenia, jeżeli chodzi o rybołówstwo, można wszystko wyciągnąć z wody.
My idziemy zobaczyć targ miejski. Rzeczywiście targowisko jest duże i wszelkie wiktuały można tu kupić, orzechy, owoce, warzywa mięso i ubrania. Wszystko na potrzeby Sudańczyków i w ich cenach. Ludzie są przyjaźni, ale widok grupy obcokrajowców nie zdarza się często więc wzbudzamy zainteresowanie ludzi na ulicy. O pamiątkowym T-shirt można zapomnieć, jedyne miejsce, gdzie kupiliśmy to na rafie Lighthouse Farie Abington, gdzie jest czynna i obsługiwana latarnia morska. W mieście dla turysty nie ma nic. Natomiast jest to raj dla wszystkich, którzy myślą o zdrowych jedzeniu, tam na pewno nic nie jest przetworzone i modyfikowane, czysta natura. Wracając, zatrzymaliśmy się na kawie. Kawa jest palona na miejscu, mielona i parzona. Trochę to trwa, ale wrażenia smakowe niezastąpione. Kupiliśmy trochę do Polski.
Podsumowując Sudan zaliczamy do miejsc wartych odwiedzenia nurkowo a ja na pewno tu jeszcze wrócę.